Zabieram głos, choć jeszcze nie wiem komu. Deklarowany cynizm chowam w kieszeń, bo i sprawa wydaje się nader poważna.
Wyobrażam sobie domniemane pytanie referendalne: czy jest Pan/Pani za przyjmowaniem uchodźców? No właśnie – błąd w myśleniu. To jest fakt. Mało tego, tak jest od zawsze. Oni tu są o ile wszyscy w pewnym sensie nie jesteśmy imigrantami. Zatem pytanie brzmi – co zrobić z rozlanym mlekiem? Przerzucanie się statystykami nie ma większego sensu, tak jak epatowanie negatywnymi przykładami.
W tym miejscu powinienem starać się przeanalizować przyczyny migracji, ale to również jest nader oczywiste. Przyjrzyjmy się raczej sobie. Lubimy o sobie myśleć jako o celu emigracji, skrzętnie rugując myśli, że moglibyśmy być przyczyną. Człowiek przemieszcza się od wieków zawsze w kierunku bezpieczeństwa i domniemanego dobrobytu. Ruchy wewnątrz Unii Europejskiej noszą podobne znamiona. Proszę przyjrzeć się się naszym rodakom np. w Wielkiej Brytanii. Warto więc zadać sobie pytanie, co mogę zrobić, aby niwelować różnice.
I na tym kończę ten wywód, żeby nie wpisać się w ciąg mniej lub bardziej agresywnych (te nie zawsze muszą być okazane – wystarczy poczucie wyższości) komentarzy w kierunku oponentów. Mam na myśli zaszufladkowania w stylu; lewacy kontra nacjonaliści. Agresję ze strony gości możemy z grubsza podzielić na dwie kategorie:
- ratunku biją,
- i niech się pobiją.
O ile pierwszy casus może wzbudzić litość i zrozumienie, a na pewno konieczność szukania rozwiązań w nas samych, o tyle reakcja na przypadek drugi świadczy o naszej indolencji, bowiem stajemy się marionetkami w czyichś rękach – C4 z białka. Pierwsze to efekt emocji. Drugie wyrachowanym działaniem. Oczywiście upraszczam, ponieważ jednego od drugiego nie da się oddzielić.
Powiem jak uchodzę osobiście.
A tak, jestem uchodźcą. Uchodzę, choć to nie uchodzi. Zacząć od siebie, aby uniknąć błędu antropocentryzmu. To w zasadzie jest niemożliwe. Rodzimy się w lustrzanej kuli. Wielu z nas częściowo staje się przezroczystymi i miejscami wycierając, kula staje się szklaną. Jeśli staniesz w tym miejscu – jesteś widoczny. W przeciwnym wypadku niestety lustro i widzę tylko siebie. Jak nazwę doskonałych? Są w szklanej kuli, w rozumieniu widzą i są widziani. Alternatywa to okopanie się w ramach własnych strachów i wizji rzeczywistości. I nie wolno straszyć przestraszonego, ani go poniżać. Agresja przeważnie jest wynikiem strachu. Nieadekwatnie zachowujący się gość jest aksjologicznie tożsamy ze zwrotną agresją odpowiadającego gospodarza. A gdzie uchodzę? Choćby wewnętrznie nie ruszając się tyłkiem.
Damnant quod non intelligunt. Potępiają to, czego nie rozumieją. Znowu posłużę się starożytnymi. Inność, której nie rozumiem napawa strachem. Choć także elementem ciekawości. Im mniej czuję się pewny tym bardziej atakuję podobnie jak ranne zwierzę.
I co mnie dziwi?
Wykorzystywanie wątków religijnych. Nic bardziej mylnego. Interpretacja religijna jest jedynie emanacją nas samych. Wystarczy się przyjrzeć przyzwoleniu na represje, tortury i dyskryminację w wiekach minionych w Europie. Wszak to ta sama religia, która aktualnie głosi permanentne rozdział z jakąkolwiek formą agresji (jasne, że w elitarnym wydaniu). Wtedy również nie brakowało pięknych postaci, ale także kontrowersyjnych jak choćby Torquemada i jemu podobni. Podaję ten przykład ponieważ smaku dodaje fakt, iż mamy do czynienia z żydowskim konwertytą prześladującym Żydów.
W związku z powyższym nazywanie religii winną czegokolwiek jest nieporozumieniem – jakiejkolwiek religii. Definiując agresję, parę akapitów wzwyż, możemy powiedzieć, że hasła, które jej towarzyszą są całkowicie przypadkowe. Zaś argument o konieczności obrony własnej kultury jest po prostu głupi. Wspomniani Żydzi pomimo nieustannych represji istnieją nadal, ponieważ siła kultury i wartości jest w nas, nie na zewnątrz. Znikały całe państwa i narody. Po Rzymianach pozostało to, co było wartością. Zaś łacno zapominamy, o Prusach, których ziemię zajęliśmy i wyrugowaliśmy. Zostali zgermanizowani i spolonizowani. Żyją nadal wśród nas często nie zdając sobie sprawy z własnego pochodzenia. Czy grozi nam islamizacja? I w tym momencie chciałem skasować poprzednie zdanie – poleciałem schematem – grozi. Niech tak zostanie. Pełniejsza odpowiedź brzmi: to zależy tylko od siły naszych wartości, a nie od ilości ewentualnych przybyszów. Tym bardziej, że nie istnieje mur, którego nie można by sforsować. Zatem bardziej racjonalne wydaje się afirmowanie stanu rzeczy niż ucieczka niczym koń przed uzdą. Idąc tym tropem nie dyskredytuję tych co się boją, o ile pobudza ich to do pozytywnego działania a nie odgradzania się i agresji. A z drugiej strony reakcje typu – oszołomy, nie ma się czego bać – traktuję również jako nieodpowiedzialne. No i stanąłem w rozkroku. Postawa tzw. Zachodu izolująco – wywyższająca, doprowadziła do obecnej sytuacji. Porównam to do postawy części abolicjonistów – nie wolno bić Czarnego, to też człowiek, ale Czarny. Nie boję się chamów, boję się gentlemanów. Panie przodem, Madame pozwoli, Kochanie daj ja to zrobię… A z tyłu głowy, bo jesteś słabsza i głupsza. I wcale nie mieszam wątków płynnie przechodząc na tematy feministyczne. Po prostu zwracam uwagę na podobieństwo myślenia. Cham bijący kobietę i gentleman w rozumieniu powyższym, to to samo, tylko emanacja na zewnątrz jest nieco inna. Zatem bić Araba i pomagać Arabowi jawi się niestety jako awers i rewers tego samego medalu dopóki nie zrozumiem, że problem jest we mnie. Inny nie znaczy gorszy lub lepszy ipso facto. To po prostu inny.
Pewnego dnia Europejczyk przybył na kontynent nazywając go Ameryką. Rugując tym samym rdzennych mieszkańców. Razu pewnego Rosjanie zajęli nie swoje tereny. Podwójne standardy? Proszę bardzo zadaj sobie pytanie, jak zareagowaliby aktualnie Amerykanie w przypadku prób masowej secesji Indian, i po której stanąłbyś stronie (zakładam, że Amerykanie nie byliby zadowoleni), a teraz powiedz mi czy nazywasz Rosjan okupantem i agresorem? Przecież to jest analogiczna sytuacja. Aktualnie nie istnieje żaden Cochise i Geronimo, co więcej amerykański sukces nie sprzyja ruchom separatystycznym. Wszelkie rewolucje wynikają z poczucia niedostatku. Oczywiście nie staram się nikogo i niczego usprawiedliwiać. Chodzi o balans.
I na koniec to musi wybrzmieć. Napawa mnie obrzydzeniem odmowa pomocy potrzebującym (odmowa, nie odmawiający). Nie ważne jakie to niesie zagrożenie i komu pomagam – tak trzeba. Posłużę się przypowieścią o Samarytaninie. Niewielu z nas wie, że to parias dla starożytnego Żyda. Porównam posługując się stereotypem (niech mi będzie wybaczone) – Cygan znalazł pieniądze i zwrócił. Jeżeli, nie daj Boże tak myślisz, to wiesz co słyszał „pobożny” Żyd słysząc o miłosiernym Samarytaninie. Ten ostatni nie pyta komu pomaga. Nie wiedzieć czemu zakładamy, że to dobry człowiek, bo oberwał. A może był kimś złym? I to właśnie jest miłosierdzie: nie lubię cię, boję się, nie zasługujesz, ale… przytulę cię. Jeśli tego nie zrozumiałeś, to straciłeś czas czytając powyższe wypociny, ale cię przytulę.