Adamie jestem Ci to winien. Nie wiem, czy tytuł nie powinien zabrzmieć: Adamie, gdzie jesteś… (sic!)
Był młodym księdzem, z którym pracowałem. Nazwisko pominę. Nie z powodu ochrony jakichś tam danych, czy treści wstydliwych, tym bardziej, że ich nie ma – wręcz przeciwnie. Jeśli to czytasz i znałeś go sam się domyślisz. Jeśliś ci nie znany posłuchaj o osobie.
Jestem to winien, ponieważ to nie wybrzmiało. Popełnił samobójstwo. Ksiądz i samobójstwo, toż to zestawienie samo w sobie brzmi wykluczająco. Młody – 33 lata. I obojętnie, czy już wiesz o kogo chodzi, czy nie masz bladego pojęcia nie unikniesz pytań i domysłów – dlaczego (w tym autor tego tekstu). To jest niemożliwe. I jak uniknąć spekulacji? Tym bardziej, że naprawdę nie wiadomo.
Ta memoryzacja chce być epitafium. Odszedł człowiek dobry, a raczej ktoś kto był dobrem. I wierzcie mi, chcielibyście, aby wasze otoczenie składało się z tego typu osób. Czulibyście się niemal jak w raju. Wierny i pobożny w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Stąd zaskoczenie, nie zdziwienie. Człowiek, który rozdawał co miał potrzebującym. Rozdał również siebie. Zarówno w sensie materialnym jak i duchowym. Analiza typu – samobójstwo to grzech, słabość, ale wybaczamy, jest tyleż płytka co tchórzliwa i zubażająca.
I właśnie o tym.
Nie byłoby tylu pytań, gdybyśmy mówili o kimś, kto popadł w jakieś tarapaty, chciał od czegoś uciec… Nie chcę zabrzmieć patetycznie, ale mamy tu do czynienia z przypadkiem ofiary za grzechy. Porównanie jest celowe i proszę nie spekulować, że jest to przypadek syndromu Chrystusa znanego psychiatrom. Komuś kto nie znał Adama trudno będzie podjąć polemikę. Postaram się zatem o analizę teoretyczną. Z chrześcijańskiego punktu widzenia aktualnie nie odmawia się pochówku w takich przypadkach. Tutaj w sukurs przyszły dokonania psychiatrii i psychologii, gdzie zakłada się niepełną odpowiedzialność jeśli afekt jest dość silny. Dawniej taka osoba była z definicji określana jako potępiona. Jednak nawet bez pomocy wspomnianych nauk takie postawienie sprawy likwiduje miłosierdzie Boga, czyniąc Go zimnym kazuistą. Podobnie czyniono z nieochrzczonymi. Cóż, i współcześnie nie brakuje podobnie myślących.
Tą refleksją czuję się w obowiązku powiedzieć – Adamie to moja wina, że nie było mnie obok. Przechodzimy obok osób, które uważamy za powierników naszych bolączek, obarczając własnymi problemami i zapominając, że oni mogą mieć je również.
Słyszę pogląd, że odebranie sobie życia to słabość i tchórzostwo. To zbytnie uproszczenie, ponieważ nie czynienie tego przy akompaniamencie analogicznych myśli może być również przejawem braku odwagi. Depresja – słowo wytrych. Trochę jak instynkt, który załatwia wszelkie niezrozumiane przez nas zachowania zwierzęcia. No i spekuluję. Nie mówiłem, że to niemożliwe.
Myślenie o samobójstwie jak o grzechu to pokłosie interpretacji Boga jako feudała, któremu nie wolno się sprzeciwiać, gdzie czyn taki usprawiedliwiamy jedynie w przypadku postradania zmysłów, ujmując temat kolokwialnie. To promieniowanie szczątkowe z czasów, gdy cierpienie uznawane było jako wartość samą w sobie, a nie coś co się przydarza. Nie tylko powinniśmy je znosić, ale wręcz poszukiwać. Stąd gloryfikacja męczeństwa i ascezy. Zapominamy, że nawet Jezus modlił się: Ojcze jeżeli to możliwe oddal ten kielich… Mówiąc krótko – im gorzej, tym lepiej. Jakoś nieteologicznie brzmi stwierdzenie: człowiek zdrowy psychicznie odbiera sobie życie i nie jest to wina. Mało tego przekreśla to całe jego życie – no błagam, taki Bóg nie istnieje.
I refleksja o śmierci.
Z umieraniem jest jak ze wstawaniem rano. Obojętnie kiedy mnie obudzisz i tak mi się nie chce wstać. Jedynym warunkiem jest się dobrze wyspać i samemu przebudzić. Zatem każdy z nas powinien chcieć umrzeć, ale wtedy gdy będzie umierał (niekoniecznie fizycznie). To jest ostatni akt wolności. Robię to, czego chcę. Jeśli umieram to tego chcę. Albowiem każdy kto chce zachować swoje życie straci je. Na Boga czytaj ze zrozumieniem.
Wieczny Ci odpoczynek.
Znałem księdza Adama. I ciągle jak sobie pomyślę o jego śmierci, słyszę jego głos w głowie, który podczas lekcji religii mówił „jeżeli mogę was poprosić o modlitwę w mojej intencji, będę bardzo wdzięczny, potrzebuje tego”. Człowiek będąc w wieku szkolnym nigdy w życiu nie pomyślał by sobie że być może potrzebuje tej modlitwy, pomocy. Ale nieraz się pomodliłem, nieraz wspomniałem podczas rozmowy jego imię. Cóż, o niebie i piekle dużo się mówi, ludzie by chcieli żeby ich życie było niebem na ziemi, może dla niego to było piekło. Jestem w stanie go zrozumieć. Zrozumieć potrzebę zniknięcia.
Prezentów się nie oddaje…
Wstęp komentarza, choć być może brzmi prowokacyjnie, to jest po prostu punktem wyjścia. Jest myślą, która pojawiła się po przeczytaniu tekstu. Życie to Boski dar-tak głosi Kościół. Mówi się, że prezentów się nie oddaje, ale pytanie czy samobójstwo jest zwróceniem podarunku, czy też rozporządzaniem swoją własnością? Chyba, że życie w ogóle nie należy do nas… Jeżeli jest talentem, który sługa ma pomnożyć i zwrócić z zyskiem swemu Panu, to czy akt samobójczy jest roztrwonieniem Jego majątku? Nawet jeżeli by tak było, to przecież Pan, to także Ojciec. Ojciec, który czeka na swego syna nie zważając na jego postępowanie. Mam nadzieję że czeka także na Adama.
Samostraceńcy pozostawiają bliskim tyle pytań.
„Teraz widzimy jakby w zwierciadle niejasno; wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz”